Zwycięzca konkursu z Philipsem

12/26/2012 Agata 2 Comments



Dagmara:
"Kiedy byłam dziewczynką nie chodziłam z kluczem na szyi, bo w domu królowała babcia Marcjanna. Kiedy wracałam po szkole już w korytarzu mojego bloku pachniało czymś pysznym co babcia przygotowywała na obiad dla swojej ukochanej wnuczki - czyli dla mnie. Kiedy wchodząc do klatki schodowej czułam zapach przysmażonego boczku i czosnku wiedziałam,że na obiad szykują się "ziemniaki po szewsku". Nie wiem czemu babcia tak je nazywała, ale ta prosta potrawa była przebojem mego dzieciństwa. Zawsze patrzyłam z podziwem na zgrabne ruchy babcinych rąk krojących, siekających czy lepiących pierogi z serem i marzyłam, że kiedyś będę podobna do mamy mojej mamy, tej która wychowała gromadkę dzieci, zawsze wiedziała kiedy pogłaskać, a kiedy "ochrzanić" i umiała pocieszyć podsuwając coś pysznego do zjedzenia.

Na ostatnim roku studiów wyszłam za mąż, głowę miałam pełną marzeń o cudownej pracy nauczycielki, o dużej rodzinie, o pięknym domu. Doskonale umiałam zrecenzować książkę czy napisać esej, ale ugotować umiałam jedynie ... herbatę. Bo kochając babcię jednak nie do końca wierzyłam jej, że w życiu przydaje się coś więcej niż tytuł magistra i znajomość poetów. Zaczęłam prowadzić własny dom. Z czasem nauczyłam się naśladować kuchenne wyczyny babci i dochowałam gromadki dzieci. Niestety okazało się,że życie nie przystaje do marzeń, że ciekawa praca zawodowa nie do końca idzie w parze z wychowywaniem moich brzdąców. I musiałam podjąć decyzję w kwestii co jest dla mnie ważniejsze :dom, rodzina czy spełnienie zawodowe. Wybrałam dom i zostawiłam pracę. Gdzieś na dnie serca zawsze jednak towarzyszył mi żal za tym co zostawiłam i pytanie czy mój wybór był dobry. W życiu są takie momenty, takie kamienie milowe, gdy wszystko nagle nabiera sensu, gdy elementy układanki jak puzzle wskakują na swoje miejsce i zaczynają tworzyć konkretny obraz. I mnie to się przydarzyło.

Wyprawiłam starszą czwórkę dzieci do szkoły i stałam przy kuchennym blacie przygotowując babcine "ziemniaki po szewsku", wspominając babcię, minione lata i spoglądając na młodsze dzieciaki. Dorotka ( wtedy 3 lata)i Tomek (5 lat) siedzieli przy kuchennym stole zajęci lepieniem z masy solnej długich wężyków i zadawaniem mi mnóstwa pytań typu "mama, a co wolałabyś mieć jedno oko czy dwie żony?", albo " a czemu toaleta w domu nie jest płatna". W tym samym czasie Franek (1,5 roku) wyrzucał z kojca wszystkie zgromadzone tam zabawki co chwilkę wybuchając radosnym śmiechem - i właśnie w tym momencie kiedy doleciał do mnie zapach ziemniaczanej zapiekanki poczułam się tak szczęśliwa jak ta mała uczennica sprzed lat wracająca do domu w którym czeka ukochana babcia. Wszystkie dręczące mnie pytania zniknęły i już wiedziałam, byłam pewna,że dokonałam właściwego wyboru,ze moje życie jest pełne sensu i miłości. Że ucząc dzieciaki jak trzymać nożyczki czy lepić stworki z masy solnej czy po prostu śmiejąc się razem z Franiem, czy wkładając całe serce w obiad dla powracających ze szkoły głodomorów jestem SZCZĘŚLIWA i spełniona. I chociaż umiem dzisiaj upiec cudowny tort węgierski i przygotować zupę z muli to wraz z zapachem zwykłych "ziemniaków po szewsku" wraca do mnie zawsze wspomnienie dzieciństwa i poczucie radości z tego jaka i kim jestem. Czy jestem podobna do babci Marcjanny? Nie wiem. Ale zapiekankę po szewsku robię równie dobrą - co potwierdza nawet mój mąż :)"


2 komentarze:

Dziękuję za każdy komentarz :)